dając położenie. Potem rozległ się głos jego piękny i poważny, jak ryk lwów. Rozproszone trawożerce zadrżały i skupiły się ściślej. Jeszcze chwila wątpliwości, drgnienie skóry na grzbietach, a wreszcie przeświadczenie, że nieprzyjaciel się zbliża — nieubłagany wróg dwunogi, tak dobrze znany zwierzętom — i oto znak do ucieczki, nagłe wyruszenie olbrzymiej karawany, biegnącej kłusem od którego drżała cała wielka dolina.
Zrzekając się podstępu, jaskiniowcy weszli na ukrywające ich wzgórza. Najzwinniejsi ukazali się na wierzchołku. Więcej niż dziesięć odległości strzału oddzielało ich od ostatnich zapóźnionych okazów stada. Zwierzęta biegły szybko, nie krępowane jeszcze obecnością nowonarodzonych; ale od chwili pierwszego pomknięcia myśliwców widocznem było że łowy się udadzą. Najgorętsi — istni barbarzyńcy rasy zwycięzkiej bez żadnej rachuby rozpoczynali już walkę, idąc ze sobą o lepsze i nie zwracając uwagi na słowa przewódców. Po kilku chwilach trzej z pomiędzy nich dosięgli odległości odpowiedniej, świsnęły strzały, jeden byk padł na miejscu, drugi ryknął straszliwie.
Eho, eho!
Jeszcze strzały mignęły w powietrzu, jeden jeszcze byk upadł, a potem jedna samica; pięciu myśliwców było już teraz w odległości strzału. Wtedy — uniesione poświęceniem — zatrzymały się dwa samce. Uderzając przez chwilę ziemię raci-
Strona:PL Rosny - Vamireh.djvu/26
Ta strona została przepisana.