miernem, niewyraźnem. Potem, głowa jego zachwiała się, słaby odgłos ryknięcia zajęczał mu w gardle, rozciągnął się, powieki jego zesztywniały i ostatni oddech rozpłynął się wśród traw zielonych.
Tak, w jakimś poważnym, smutnym nastroju zakończyły się łowy; pięć bawołów leżących teraz w rozproszeniu na łące kosztowały życie jednego z synów człowieczych, gdyż Wanhab, syn Dżeba oddał był właśnie istnienie swoje. Wojowniczy Pzanowie jeszcze raz uznali siłę i odwagę bawołu, bądź co bądź jednak, wiedzeni jakiemś mądrem poczuciem, doznawali z tego powodu raczej smutku tylko, nie zaś gniewu. Słuchając ostatnich słów Vamireha, wiedzieli oni, że istnienie trawożerców niezbędnem jest dla życia człowieka i właśnie w głębokiem poczuciu tego, na wiele tysięcy lat przed oswojeniem zwierząt, nauczyli się umiarkowanie szafować wszelkiem życiem z wyjątkiem tylko życia drapieżców i pasorzytów, nauczyli się wspaniałomyślności względem potężnych samców, a to aby stada jeleni, bawołów i tabuny końskie mogły mieć obronę przeciwko wielkim mięsożercom.