cności — żywiąc niejasną wiarę w dobre jego losy.
Otóż, pewnego poranka wyprawi! się rzeką i począł płynąć z wodą w wątłej swej łódce, drżącej w każdem poruszeniu, za każdem uderzeniem wiosła. W miarę tego jak tracił z oczu siedzibę Troglodytów, rzeka się rozszerzała, stawała się mniej głęboką, zręby skał, okrytych mchem i porostami, przerzynały mu drogę. Słyszał hymny wód wielkich, poważny szmer nurtów, łoskot staczających się kamieni, czarodziejską muzykę dźwięków i oddźwięków, niekiedy piętrzyły się przed nim głazy, skupione w jakieś budowle symetryczne, jakgdyby komnaty jakieś, otwarte na przestrzał, wśród których jęczały fale.
Na dziewiczych brzegach — ukazał się las — zraza w kształcie gajów z wierzb kruchych, szarawych topoli, z jesionów płaczących, z brzóz karłowatych — poza któremi w głębi wznosiły się tłumy drzew olbrzymich, świat cały lian i walczących ze sobą roślinek, tajemnica twórczej przyrody, sił wolnych, kraina odrodzeń na tysiącoletniej glebie dziewiczej, w półcieniu świątyń i kryjówek, drgających wiekuiście radością, strachem i miłością.
Vamireh — zdławiony uroczystą wspaniałością widoku — rzucił wiosło, pojąc się drganiem cieniów drzewiastych na wodzie, dziką wonią okolicy, gdy tymczasem łby trawożerców przesuwały się pomiędzy pniami drzew i zielenią,
Strona:PL Rosny - Vamireh.djvu/36
Ta strona została przepisana.