a gromady jesiotrów płynęły w górę rzeki, ocierając się o głazy narzutowe.
Ale oto ukazała się wysepka; Vamireh począł znowu wiosłować: w małej zatoce, u południowego brzegu wysepki przybił on ze swoją łódką i unieruchomił ją pomiędzy wierzbami. W popłochu pierzchnęły przed nim żaby, kurki wodne i cyranki. Vamireh odgarnął liście i znalazł się w wolnym zakątku, gdzie grunt zdawał się być wydeptany, a dzikie trawy wypielone umyślnie. Uśmiech igrał mu na twarzy, gdy pogrążył rękę w dziuple olchy. Wydostawał stamtąd skrobaczki, płytki i ostrza krzemienne, kawałki kości, sznurka, drzewa dębowego Przez chwilę pozostawał w niemej kontemplacyi, spoglądając na statuetkę, w której wierzchołek głowy, czoło, oczy blizkiemi już były wykończenia. Wstrząsnęła nim jakaś błogość — religijna, estetyczna.
— Będzie skończona przed pełnią księżyca! Potem zrzucił płaszcz, wziął z łódki przywiezione ze sobą kości i zęby i przez chwil kilka wahał się: czy ma dalej obrabiać statuetkę, czy też będzie rytował na kości. Szczególnie kusiły go kły jaskiniowego kota. Brał je, odkładał i powracał do nich kilkakrotnie. Ostrym końcem krzemiennego rylca kreślił urojone zarysy, z okiem przymrużonem i zciśniętemi wargami. Potem, rozglądając się wokoło, włócząc się po wysepce, szukał widocznie wzoru — drzewa, ptaka, ryby.
W małem zagłębieniu przybrzeżnem uwagę
Strona:PL Rosny - Vamireh.djvu/37
Ta strona została przepisana.