dziczonych tkanek ustroju, ważą tyle, co bezpośrednia, dokładna pamięć?
Stał tak na miejscu ponury, jakkolwiek mniej już nieufny, okiem swem bursztynowem badając Vamireha; Pzan, po wyczerpaniu wszystkich gestów, przekonany o niemożności porozumienia się, zawrócił do łódki w zamiarze puszczenia jej znowu na wodę. Dosięgnąwszy rzeki i obróciwszy się, spostrzegł on; że człowiek leśny śledzi go ciekawie. Kiedy wreszcie Vamireh wsiadł do łodzi, na popielatych, spłaszczonych ustach tamtego zarysowała się jakgdyby jakaś życzliwość, włochate ramiona wykonały niewyraźny jakiś ruch przyjacielski. Vamireh odpowiedział natychmiast, śmiejąc się i przebaczając leśnemu jego nieufność. Długo, długo pomiędzy lianami i gałęźmi nieruchomo tkwiła twarz uważna, spoglądająca na łódkę, coraz bardziej odległą. Jakiś lęk paniczny, jakieś wrażenia tak pogmatwane i dzikie jak nadbrzeżne zarośla, błąkały się po mózgu upadłego, po spóźnionej w rozwojowym biegu czaszce leśnego człowieka.