Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 116.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

trzód w Indjach znaczy tyle, co zupełne próżnowanie. Zwykle woły chodzą, jedzą, gdy zabraknie trawy udają się nieco dalej, rycząc rzadko, a tylko pomrukując chwilami. Bawoły nie odzywają się nigdy niemal, zanurzają się w bagniskach tak, że na powierzchni widać jeno łby o wielkich porcelanowych, szafirowych oczach i leżą nieruchomo, jak kloce.
Promienie słońca palą, skały zdają się drżeć w gorącem powietrzu i cisza panuje zupełna. Z góry jeno dolatuje cichy pogwizd zaledwo widzialnego na wyżach wiszącego sępa. Ale pastuszkowie wiedzą dobrze, że gdyby tylko któryś z nich uległ przypadkowi, lub gdyby padła jałówka, sęp zwinąłby skrzydła i runął pionowo na dół. Drugi, o kilkanaście kilometrów dalej pod niebem czuwający sęp nadleciałby niezwłocznie, wabiąc tem następnego i w ten sposób, przy ciepłych jeszcze zwłokach zebrałoby się rychło stado zgłodniałych drapieżców.
Pastuszkowie bawią się, zasypiają i budzą się ponownie, splatają koszyki z sitowia, łowią szarańcze, łapią chrabąszcze i zmuszają je do walki z sobą, robią naszyjniki z czerwonych i czarnych orzechów przeróżnych drzew, czatują na jaszczurki, wygrzewające się po skałach, robią zasadzki na węże, polują na żaby po bagniskach, a przytem śpiewają nieskończenie długie pieśni, których każda zwrotka kończy się dziwnie wibrującym refrenem. Dzień wlecze im się leniwo i trwa, zda się, dłużej, niż niejednokrotnie całe życie.