Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 142.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zonie, kiedy nagle wynurzyła się z fal łagodna małżonka jego, zwana Foczychą, o tkliwem spojrzeniu.
Bez słowa chwycił ją zębami za kark, cisnął, jak worek, na zdobyte miejsce i, dopiero dokonawszy tej instalacji, warknął:
— Znowuś się musiała spóźnić! Ha... gdzieżeś się to włóczyła? Gadaj!
Łowca morski z zasady nie jadał nic podczas trzech miesięcy, spędzanych na wybrzeżu, a przeto humor jego bywał często nienajlepszy. Foczycha nie myślała się tedy wdawać w spory, ale przeciwnie rzekła uprzejmie, obzierając się wkoło:
— Jakiżeś dobry! Zdobyłeś, widzę, to samo miejsce, co zeszłego roku!
— Oczywiście, żem zdobył! — zawołał dumnie — Spójrz na mnie!
Był straszliwie pokaleczony, a z ran sączyła się krew. Zwłaszcza jedno oko niemal wypłynęło na wierzch a skóra na bokach zwisała w strzępach.
— Ach, ci mężczyźni! — zawołała Foczycha, poruszając z wdziękiem tylną płetwę — Wszak możnaby się podzielić miejscami spokojnie i zgodnie. Wyglądasz zupełnie, jakbyś stoczył bój z wielkim mordercą, potwalem.
— Od połowy maja ustawicznie walczę. Niesłychane panuje tego roku przepełnienie na wybrzeżu,