Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 148.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Przodownik gromady łypnął ku niemu jasnemi oczyma, zanurzył się głębiej i odrzekł:
— Łaskotki mamy w ogonie, smarkaczu, a to znaczy, że burza jest za nami. Przeto zmykamy. Gdy znajdujesz się na południe od „martwej wody“ (miał na myśli równik) i doznajesz swędzenia w ogonie, natenczas wiedz, że burza jest przed tobą i uciekaj na północ. Teraz w nogi, nie czeka nas tu nic dobrego!
Takie nauki, udzielane Kotikowi codzień, sprawiały, że wykształcenie jego pogłębiało się ciągle. Głównie uczyła go matka. Wiedział już, jak uganiać się wśród podwodnych raf za tłustemi miętusami i płaskiemi flądrami, jak dobywać z jam mięczaki, zakopane pośród alg i porostów, a także nauczył się tej sztuczki, że, goniąc rybę, wpływał jednem oknem kajuty zatopionego na dnie morza okrętu, a wypływał drugiem. Nie bał się też teraz kołysać na grzbietach spienionych, grzywiastych, ogromnych fal, podczas gdy niebo przecinały błyskawice. Często, leżąc tak, posyłał płetwą pozdrowienia szybkolotnemu albatrosowi, lub mewie, rybołówce, muskającej nieledwo wodę, lub znowu, kładąc po sobie płetwy i opierając się silnie o wodę ogonem, niby delfin, wyskakiwał na kilka stóp w górę ponad fale. Wiedział dobrze, że na rybach latających niema nic, prócz twardych ości, przeto uganiać się za niemi nie warto, że natomiast dobrze jest wyrwać w pędzie z boku miętusa kawał tłustego ciała. Kotik pamiętał dalej, że nie należy zatrzymywać się, gdy