Ludzie rzucili się ku fokom i zaczęli je tłuc z całej siły pałkami po głowach, spiesząc się bardzo z robotą.
Nie minęło dziesięć minut, a przerażony Kotik nie mógł poznać swych towarzyszów w krwawych zewłokach, leżących rzędami. Z każdej foki ściągnięto skórę od głowy do płetw dolnych i skóry te utworzyły ogromną stertę pod skałą.
Kotik nie mógł już wytrwać dłużej, zawrócił i popędził z powrotem co sił ku morzu. Wiadomo, że na niewielką odległość foki mogą się poruszać szybko, przeto Kotik dostał się niebawem do brzegu i, najeżając ze zgrozy sypiące mu się dopiero wąsy, rzucił się w fale, tuż na samym przesmyku Lwa Morskiego. Tutaj, uniósłszy ponad głowę górne płetwy, zanurzony w chłodnej wodzie, kołysał się, jęcząc żałośnie.
Na skałach siedziało właśnie kilka lwów morskich, a wiadomo, że z zasady wielkie te zwierzęta zadają się tylko z równemi sobie.
— Cóż tam znowu? — mruknął jeden z lwów, posłyszawszy jęki.
— Skuczno! Oczeń skuczno! (smutno, bardzo smutno) — zajęczał Kotik — Wszystkich gołowąsów na całem wybrzeżu wymordują ludzie!
Lew morski spojrzał ku lądowi.
— Głupstwa pleciesz! — odrzekł — Towarzysze twoi zabawiają się, jak zawsze. Musiałeś chyba widzieć starego Keryka, wiodącego stadko poza skały. Uspokój się, robi on to już od lat trzydziestu, a nikt się nie dziwi.
Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 154.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.