Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 170.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Kotik nie odbywał, jak inne foki, kilkumiesięcznych postów letnich, zaś w długich podróżach nabrał sił niespożytych. Powtóre była to jego pierwsza walka! To też grzywa stanęła mu dęba, oczy rozgorzały zielonemi blaskami, a ogromne, białe kły miotały bez przerwy ciosy. Wyglądał rzeczywiście wspaniale.
Ojciec patrzył z podziwem, a widząc, jak, niby miętusy, wlecze za sobą największe samce, bojowników srogich, zaś młodszemi śmiga w powietrzu, ryknął z uznaniem:
— Być może, że mu się coś marzy, ale nie ulega kwestji, że jest najdzielniejszym wojownikiem na całem wybrzeżu. Baczność, synaczku, nie kąsaj ojca własnego! Ja z tobą trzymam!
Kotik ryknął w odpowiedzi, a stary Łowca Morski ruszył naprzód, kiwając się na nogach, nastroszywszy wąsy i sapiąc jak lokomotywa. Matka i narzeczona Kotika przycupnęły z podziwu nad siłą i wspaniałością swych samców. Walka to była bohaterska, a ojciec i syn wojowali tak długo, aż każda z fok na całem wybrzeżu poczuła ich razy i wszystkie poddały się zwycięzcom. Wówczas obaj udali się na przechadzkę triumfalną, podniósłszy głowy i porykując co chwila.
Gdy noc nadeszła, a światło zorzy północnej przenikało opary mgły, Kotik wylazł na skałę, spojrzał na pobojowisko, zasłane poranionymi i ociekającymi krwią przeciwnikami, i zawołał:
— Dałem wam naukę!