Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 216.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Myśliwi, naganiacze i przewodnicy, stanowiący zwykły personel keddy, żyjący przez całe lato w dżungli, siedzieli na słoniach, należących do świty Sahiba Petersena, niektórzy z nich stali pod drzewami, oparłszy strzelby o pnie i drwili z kornaków, wybierających się w drogę. Śmiechy rozgłośne słychać było wówczas zwłaszcza, kiedy któryś ze schwytanych dopiero co słoni zrywał się do ucieczki i psuł porządek swemi skokami.
Gruby Tumai zbliżył się również do kasjera po zapłatę, wiodąc za rękę syna, a naczelnik tropicieli, Maszua Appa, rzekł półgłosem, zwracając się do sąsiada:
— Szkoda, że ten malec wymknie nam się z rąk, byłby zeń łowca pierwszorzędny, a zmarnuje się na nizinach.
Człowiek, jak Sahib Petersen, mający tyle do czynienia z dzikiemi słońmi, istotami niememi, musi mieć słuch nader bystry. Zwrócił się tedy ku rozmawiającym i spytał z wysokości grzbietu swej Pudmini:
— Co też mówicie? Nie znam kornaka z nizin, któryby był zdolny spętać zdechłego nawet słonia!
— To nie kornak, — odrzekł Maszua Appa, wskazując palcem na małego Tumaja — to mały chłopiec, który wszedł do keddy i podał powróz temu oto poganiaczowi, gdyśmy chcieli odłączyć od matki tamtego małego słonia ze znamieniem na łopatce.
Sahib spojrzał na chłopca, a Tumai pokłonił mu się nisko.