Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 228.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wreszcie chwiały się w miejscu. Tumai wiedział, że jest całkiem bezpieczny, póki będzie spokojnie leżał na grzbiecie Kala Naga, gdyż dziki słoń, nawet podczas straszliwych scen w keddach nie podniesie nigdy trąby, by zrzucić na ziemię człowieka, siedzącego na grzbiecie słonia oswojonego. Tem więcej nie groziło mu nic tej nocy, że słonie zupełnie zapomniały o ludziach. Raz tylko nastawiły uszu, posłyszawszy w lesie brzęk łańcucha, ale okazało się, że była to Pudmini, ulubienica Sahiba Petersena, przybyła ze szczątkami pęt u nogi. Szła wprost z głównego obozu, wyrwawszy pal i strzaskawszy go o jakąś skałę, a obok niej zauważył Tumai jakiegoś innego nieznanego słonia ze świeżemi śladami otarć od powrozów na piersiach i plecach, który widać wyrwał się również z któregoś obozowiska w górach. Kiedy nareszcie w lesie zapanowała cisza i gałęzie przestały trzeszczeć, Kala Nag ruszył naprzód, pokrząkując i chrapiąc, w sam środek tłumu, a inne słonie, uczyniwszy to samo, zaczęły pokrząkiwać i rozmawiać we własnym języku.
Z wysokości grzbietu Kala Naga, chłopiec widział mnóstwo rozrosłych bark, kiwających się uszu, wijących się trąb i połyskujących oczu. Słyszał również szczęk potrącających się przypadkiem kłów, tarcie się skór w ścisku i świst ogonów, poruszających się szybko. Po pewnym czasie, księżyc ukrył się za chmurą i nastał mrok, ale owo regularne potrącanie, tarcie, krząkanie i posuwanie się to w tył to naprzód nie ustawało ani na