Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 251.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nigdy w świecie! To nie miałoby sensu! — odparł muł — Działa same załatwiają się z wrogiem. To jest walka postępowa... nie jakieś tam głupie noże!
Od chwili ruszał już głową wielbłąd, chcąc wtrącić słówko. Wkońcu, nie mogąc wytrzymać, parsknął i ozwał się nieśmiało:
— I ja też wojowałem trochę, ale nie łaziłem po urwiskach, moi panowie!
— Spodziewam się! — rzekł Billy — Z takiemi patykami zamiast nóg, trudno dać sobie radę na górach, a nawet do uczciwego biegania nic nie są warte. Ale opowiedzno, jak wojowałeś, szanowna kopo siana?
— Oto tak... — odrzekł — kładziemy się rzędem na ziemi i...
— I co? — zaśmiał się koń — Jakże się to walczy, leżąc? Gadaj!
— Kładziemy się... jest nas sto, lub jeszcze więcej... i tworzymy czworobok. Ludzie obkładają nas zewnątrz jukami i siodłami i strzelają ze środka ponad nasze grzbiety.
— Jakto? Jacyżto ludzie... pierwsi lepsi ludzie? — dziwił się koń — I nas uczą w ujeżdżalni kłaść się i pozwalać ponad sobą strzelać, ale nie może tego uczynić pierwszy lepszy człowiek. Tylko memu Dickowi mogę pozwolić na coś podobnego, gdyż mam doń zaufanie, a i tak strzelanina taka łaskoce mnie po brzuchu, a ponadto gniewa, bo mając głowę przy ziemi, nie mogę widzieć, co się dzieje.