Strona:PL Rudyard Kipling-Księga dżungli 260.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

twarzy i opowiadał o swych poszukiwaniach po całym obozie. Nie chcąc go zbytnio spoufalić, nie dałem mu nigdy do poznania, że znam język zwierząt. Okryłem go płaszczem, a Dwuogoniasty kręcił się dalej, mrucząc:
— Ach! boję się... boję... to już dziedziczne w naszym rodzie! Gdzież się u licha podział ten przeklęty pies? Czyha pewnie po ciemku na moje nogi!
Słyszałem, jak maca trąbą wokoło.
— Widać, że każdy z nas ma swe słabostki! — powiedział po chwili — Panowie także przestraszyliście się mego trąbienia.
— Nie przestraszyłem się, — rzekł koń — tylko — wydało mi się, że mnie obsiadła chmara szerszeni. Dajże już pokój temu trąbieniu!
— Ja przestraszyłem się małego pieska, a wielbłąd własnego snu.
— Jak to dobrze, — zauważył koń — że walczymy każdy na swój sposób!
Młody muł, który milczał długo, spytał teraz:
— Ciekawym, poco my wogóle musimy walczyć?
— Bo taki jest rozkaz! — parsknął wzgardliwie koń.
— Taki rozkaz! — powtórzył Billy i klapnął zębami.
Hukm hai! (taki rozkaz) — zabeczał wielbłąd, a Dwuogoniasty i woły powtórzyły: — Hukm hai!
— Któż wydaje rozkazy? — spytał muł.