słym — przemówił Tegumai, a był tak bardzo zajęty swą łataniną, iż nawet się nie obejrzał.
— Ja się nie naprzykrzam — odparła Taffy — chcę tylko, aby ten człowiek to zrobił, co chcę, aby zrobił, a on mnie nie chce zrozumieć!
— Daj-że mu pokój — rzekł Tegumai, wyciągając i skręcając ścięgna, których wolne końce trzymał w ustach.
Obcy człowiek — a był to czystej krwi Tewara — usiadł znów na murawie, a Taffy pokazywała mu, co jej tatko robi.
Obcy człowiek tak sobie myślał:
— To osobliwsze dziecko. Tupie nóżką i stroi do mnie minki. Pewno jest córką tego szlachetnego wodza, który jest tak wielkim panem, iż wcale na mnie nie zważa.
I uśmiechnął się jeszcze grzeczniej, niż poprzednio.
— Posłuchaj — odezwała się Taffy — chcę, abyś poszedł do mojej mamy, bo twoje nogi są dłuższe od moich i nie wpadniesz do bagna bobrowego, i żebyś poprosił o drugą włócznię tatki — tę, co ma czarną rękojeść i wisi nad naszem ogniskiem.
Strona:PL Rudyard Kipling - Takie sobie bajeczki.djvu/105
Ta strona została przepisana.