Strona:PL Rudyard Kipling - Takie sobie bajeczki.djvu/116

Ta strona została przepisana.

wemi damami, dzierżącemi mocno obcego człowieka, Tewarę, a miał on we włosach mnóstwo błota. Za niemi szedł wódz naczelny, zastępca wodza, zastępca prezydenta i asystent, wszyscy zbrojni od stóp do głowy, a straż tylną tworzyła służba, niewolnicy i setnicy, również uzbrojeni od stóp do głowy. Dalej maszerowało całe plemię, uszykowane w porządku, począwszy od właścicieli czterech jaskiń (każda na inną porę roku), a skończywszy na pańszczyźnianej hołocie, o wystających kościach policzkowych, o połowicznem uprawnieniu do połowy skóry niedźwiedziej, rozściełanej podczas nocy zimowych w odległości siedmiu łokci od ognia — i do ogryzionej kości. Czyż to nie wspaniałe słowa — kochanie? Zebrali się wszyscy z wielką paradą i krzykiem i wypłoszyli wszystkie ryby na dwadzieścia mil dokoła, a Tegumai dziękował im.
Wtem nadbiegła Teszumai Tewindrow i jęła gorąco całować i pieścić Taffy. Ale naczelnik pokolenia Tegumaiów porwał Tegumaia za czub piór, zdobiących jego głowę, i potrząsnął nim posępnie.