cej często życia mają nad tych, co jeszcze chodzą po świecie.
Jednego dnia jesiennego 1862 roku, idąc do kąpieli przez Piazza Sarzana w Genui, obok sklepiku z owocami, napadłem na bardzo lichą ławeczkę antykwarjusza. A że i takiemi gardzić się nie godzi nigdy, odłożywszy kąpiel, jąłem się wertować pergaminowe, wilgotne, bardzo niepozorne książczyny ubogiego przekupnia, który tymczasem zajadał skromne śniadanie. Praca zdawała się daremną, gdyż książki były po większej części liche, nowe, odarte i wcale nie zajmujące. Nadarzyła się przecież jakaś Cronaca[1] wenecka i parę broszur z czasów, gdy Genova jeszcze się szczyciła mianem: La Superba[2].
Ale tych cena była niesłychana; potrzeba je było na bok odłożyć, ażby się przekupień pomiarkował.
Postanowiwszy przejrzeć wszystko, trafiłem wreszcie na cienki, w papier złocony z kwiatami ogromnemi zielonemi oprawny rękopis. Zdawał się bez początku i końca, ale był zresztą dobrze zachowany, a dopiski po bokach i na okładkach świadczyły, że przez wiele rąk przechodził.
Na pierwszy rzut oka, zobaczywszy łacinę i imiona rzymskie, sądziłem, że to był jakiś urywek znanych listów Cicerona lub Seneki. Uważniej się jednak wpatrując, rzecz znalazłem całkiem mi nieznajomą. Z pisma wnosząc, nie sięgał manuskrypt dalej nad nasz wiek XVI, nie mogło więc to być nic tak bardzo ciekawego.