padł, uściskawszy mnie za głowę, podniósł czaszę do ust uśmiechających się.
— Lepiej czynię niż wy — rzekł — doczekacie czasów, w których mi zazdrościć będziecie śmierci!
To mówiąc, wypił truciznę, obwinął się togą, oparł na łokciu, osłonił twarz, abyśmy nie widzieli cierpienia, i w pół godziny, pochyliwszy głowę na piersi, skonał.
W godzinę potem martwe jego zwłoki leżały w rękach pollinctorów[1] na łożu przybranem wspaniale, a dom był pusty.
Opisywać ci nie będę zdziwienia, oburzenia, rozpaczy Kwintusa i wszystkich, co się potrosze do objęcia po nim spadku przygotowywali.
Markus, mimo bardzo wystawnego życia, zostawił mi insulę wielką, czyniącą przychód niemały, bo ze wszech stron tabernami[2] otoczoną, skrzynie pełne, willę niepoślednią w Bajach, dom z gruntami w Tuskulum, drugi na Palatynie przy ogrodach Mecenasa, a niewolników i sprzętu zbytecznego więcej, niż potrzebuję.
W jednym dniu stałem się najzamożniejszym z rodziny, gdy wczoraj jeszcze sam moją bieliłem togę i o chlebie a wodzie filozofowałem. Ja, com prócz Chryzypa, nie miał przyjaciela, znalazłem wkrótce mych pochlebców, klientów, stręczycieli krewnych, usłyszałem tysiączne ze wszech ust pochwały, ujrzałem oczy wszystkich zwrócone na siebie.
Gdym niedawno przeciskał się ulicą, nikt nie spoj-