rumieniła się, schowała za suknię zwitek pergaminowy i odprawiła ją skinieniem.
— Przebacz mi — rzekłem — żem tak natrętny, ale sprawa, z którą przychodzę, zwłoki nie cierpi. Słyszałaś, co mówił Leljusz. Nadto bystrym jest umysł twój, byś się nie domyślała, co zamierza, z czem przyszedł. Czy nie lepiej byłoby, żebyś, zuchwałych unikając pokuszeń, uszła z Rzymu i skryła się od oczów natrętnych w okolicach Partenopy, w Tuskulum, albo w którymkolwiek z wiejskich twych domów?
Sabina spojrzała na mnie, rumieniąc się mocno.
— Juljuszu — rzekła szybko i stanowczo — ja za nic nie opuszczę Rzymu. Sądź o mnie, jako chcesz — nie mogę.
Zamilkłem przybity.
— Więc choć ja stąd — odpowiedziałem — wynieść się muszę.
— Ty? A to dlaczego? — zapytała — obawiałżebyś się?
— Nie; ale sąsiedztwo nasze i stosunki dla ciebie szkodliwemi być mogą. Ludzie są źli i posądzający. Dał mi to uczuć Leljusz, że naszą niewinną przyjaźń braterską niegodziwie sobie tłumaczą.
Sabina zadrżała, ale uśmiechem pokryła jakieś uczucie niezrozumiałe dla mnie.
— Wyniosę się z domu na Palatynie — rzekłem — do mojej insuli. A choć mi tam wśród tego gwaru mniej dobrze będzie, któż wie? może do niego przywyknę, może nawet jak drudzy w nim zasmakuję.
Smutnie spojrzała na mnie.
Strona:PL Rzym za Nerona (Kraszewski).djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.