się biczami o kościanych węzłach kapłanów Cybeli — nie są toż wyrazy zwiastujące czystsze o bogach pojęcie i jakby wiosnę odrodzenia wiary i obyczaju?
Lecz już może rozwlokłem się zbytecznie, sam to czuję; alem ci Rzym chciał pokazać ze strony nowej, abym moją dla niego słabość wytłumaczył i wyjedna[1] od ciebie przebaczenie, iż do twych Galji gajów nie śpieszę, a trudów nie podzielam.
Cóż powiesz o Trazeaszu, Kornutusie i Persjuszu? Nieprawdaż, iż tym uwielbienia godniejsi, że na tem gnojowisku zrodzeni, które zgniłe tylko grzyby wydawaćby powinno, jadem jego i wonią nie przeszli?
Tem tłumaczę wielomówstwo moje i Marsowi cię polecam, aby zachował cię cało, gdy do walki przyjdzie. Choć zaprawdę dla rzymskiego rycerza ani Gall długowłosy, ani niebieskooki Germańczyk nie straszny. Sądzę, że chorągwie i orły nasze samym widokiem swym gnać muszą tę dzicz w niedostępne lasy i błota, jak trąba myśliwca płoszy przelękłego zwierza... Vale[2].
Strona:PL Rzym za Nerona (Kraszewski).djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.