Strona:PL Rzym za Nerona (Kraszewski).djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

ani swojemi wymysłami okrasić; zdumiewałam się codziennie wielkiej prostocie prawdy, która w mem sercu zdawała się mieszkać oddawna, a teraz tylko dobywać z niego; witałam ją jak starą znajomą, długo niewidzianą przyjaciółkę.
Wreszcie, gdy czułam się coraz goręcej pociągnioną ku tej nauce, gdy już Rucie brakło słów, aby mojemu pragnieniu zadość uczynić, za zezwoleniem tych, którzy przewodniczą zgromadzeniu, obiecała mnie zaprowadzić na tajemną schadzkę chrześcjan i tych, co jak ja, zostać nimi pragnęli.
Przystałam na to chętnie, choć miejsce było mi obce, a godzina do wyjścia zdawała się nie właściwą i budziła obawę niebezpiecznego jakiego spotkania. Spodziewałam się też zastać tłum niewolników, zbiorowisko najuboższej gawiedzi, owych żydów z wiązkami siana pod pachą, co zalegają gaj Egerji, a we dnie snują się około termów i w gwarliwych uliczkach. Musiałam przeto wdziać szaty niewolnicy, ciemne suknie, któreby mego nie zdradziły stanu. Ruta pożyczyła mi swoich, twarze okryłyśmy kapturami, a ktoby mnie był spotkał, z przebrania mógłby niewiem o jakie szaleństwo posądzić. Wyznam, że gdym tak odziana przestępowała próg mojego domu, serce biło mi silnie, jak gdybym popełniła występek, zdradzała kraj swój i wiarę, stawała się niewierną opiekuńczym duchom, co strzegły mojej, matczynej i dziadów moich kolebki.
W tym kapturze i obsłonach podobniejszą byłam do rozpustnicy, co niemądrej szuka miłości, niż do niewiasty, którą miłość mądrości prowadzi. Niewiasty nasze,