Strona:PL Rzym za Nerona (Kraszewski).djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

rego portyku zwróciłyśmy kroki. Zapukała trzy razy, i drzwi rozsunęły się powoli. Weszłyśmy, wymieniwszy jakieś wyrazy z odźwiernym, i zatrzymałyśmy się pod kolumnami obszernego, wspaniałego atrium.

Dom był widocznie możnego rzymskiego obywatela, ale z niego znikły już były wszelkie godła i oznaki naszej wiary, bożki, hermesy, posągi i ołtarze. Stał tylko jeden nad sadzawką środkową, na którym dojrzałam godła Bachusa, które zdziwiły mnie — płaskorzeźby wystawiały winobranie. Nie wyrzucono też woskowych obrazów przodków, które ściany przyozdabiały. Pod kolumnami dokoła ścisk był tak wielki, żeśmy niepostrzeżone przez tłum się prześliznęły i skryłyśmy się po lewej stronie dla niewiast przeznaczonej. Po prawej stali mężczyźni, a między nimi wielu po togach i odzieży poznałam obywateli i rycerstwa rzymskiego, zmięszanego z niewolnikami. Przez compluvium[1] wpadały promienie księżyca, który się z chmur dobywał, a w głębi przy wnijściu do tablinum, para kandelabrów z zapalonem światłem bliższe oświecała twarze. Cichość była wielka i uroczysta wśród zgromadzenia, które się składało z najrozmaitszego ludu, wyzwoleńców, cudzoziemców, niewolników ubogich i żydów. Zrazu pierwszy raz w życiu wmięszaną będąc w tę ciżbę, poczułam się jakby upokorzoną tem zrównaniem z nią; ocierałam się o niewolnice różnej barwy, o zbrukane szaty ludu, alem przypomniała sobie

  1. Otwór w dachu pochylającym się nawewnątrz, przez który woda spadała do impluvium (patrz str. 140)