godne chłopię, które wszyscy do zbytku lubili dla pięknej jego twarzyczki.
— Witaj mi — rzekłem — pomnę dobrze małego Celsusa, ale dorosły mi znikł z oczów.
— Otóż widzicie — dodał — przez ten czas z odartego chłopaka wyszedłem na wcale majętnego człowieka... mam willę w Tyburze, mam dwa domy w Rzymie, skrzynie nie próżne, naczynia rzezane, posągi marmurowe.
Uśmiechnął się jednak gorzko.
— Mimo to — zawołał — żal mi naszych lat młodych, gdyśmy na przysmak na rogu ulicy kupowali salgama[1], popijając je wodą, zakąsywając plackiem, oblepionym popiołem.
Jakże się to pożywało chciwie, gdy dziś smażone wymiona macior, przyprawne wykwintnie, do ust nie idą. Historja krótka, stary Wentydjusz pokochał się we mnie, potem przyjął za syna, chociażem się o to nie starał, a zmarłszy, zostawił mi majątek... — Westchnął znów Celsus. — Odziedziczyłem po nim — rzekł — nietylko domy, skrzynie, niewolników, niewolnice, ale nawet łaski Cezara. Należę do dworu ucznia Terpnusowego[2]. Co do was, Juljuszu — mówił dalej — wiem wasze dzieje; o nich i o zawodzie, który z waszej przyczyny spotkał Kwintusa po śmierci stryja waszego, mówił Rzym cały długo... Markus postąpił sobie nader dowcipnie... poklaskiwano