dził, że sam postrach bez zbytniego krwi przelewu starczy.
Przyszła kolej na Kornutusa.
— Ten — rzekł Cezar, pokazując nań palcem — powie prawdę, nie oglądając się na nic, a pewnie taką, o jakiej my nie śniliśmy.
I śmiał się; stojąc za drzwiami, patrzałem na Kornutusa, który podniósł głowę nieulękniony i powoli mówić zaczął:
— Dlaczegożbym prawdy nie miał rzec, Cezarze...? prawda należy bogom i cezarom! powiem ją... Wszystko, coście uradzili, dobre jest, jeśli z fałszem do czynienia macie; a jeśli z prawdą, nie przyda się na nic.
— Śmieliżbyście twierdzić — przerwał Decjusz — że w tym zabobonie jest prawda?
— A skądże wy wiecie, że to fałsz? — zapytał Kornutus — wy i ja równie nie znamy go; któż tu jest chrześcijaninem, aby nas objaśnił, kto z nimi bliżej obcował? Nikt; przeto wiemy o tem tyle, ile wie motłoch uliczny, który lada baśń powtarza łatwowierny; wiemy, ile wiedzą niewiasty od przestraszonych kapłanów, co żyją ze świątyń a głodu się boją. Ja nie twierdzę, żeby tam prawda była — dodał — ale pewnym nie jestem, czy tam jej niema. Jeżeli zaś znajduje się choć odrobina prawdy w nauce tej, prześladowanie i krew nie pomogą, prawda zwycięży.
— Więc cóż przeciwko niej? — spytał Neron.
— Przeciwko prawdzie nic...
— Ani potęga moja?
— Ani nawet wasza, Cezarze — odparł Kornutus. —
Strona:PL Rzym za Nerona (Kraszewski).djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.