Strona:PL Rzym za Nerona (Kraszewski).djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

ona jest, fałsz ci nie przystoi, a ja nie jestem tak łatwowiernym i ślepym, abym się ladajaką uspokoił wymówką. Zmiana ta w tobie widoczna, przyjaciele i nieprzychylni ci widzą ją w tobie. Tajemnicę masz, którą ukrywasz.
— A gdybym ją miała? — spytała spokojnie — czy sądzisz, że byłabym ci obowiązana ją objawić?
— Zdaje mi się — zawołałem — że dawna przyjaźń nasza, więcej powiem, że miłość moja ku tobie...
— Miłość — odparła zdziwiona — miłość? jaka?
— Czyż nie widzisz, że szaleję za tobą? — rzekłem.
Sabina zarumieniła się i cofnęła.
— Juljuszu — szybko odpowiedziała — miłość ta daremną jest; ja ciebie kochać nie mogę.
— Kochasz więc innego? — zapytałem.
— Nie rozumiem, dlaczego tak wnosisz — mówiła spokojnie — mogłabym i ciebie i innego nie kochać. Szanuję cię, jestem dla ciebie siostrą, ale miłości ku tobie nie mam.
— A więc... innego kochasz...
— Źle wnioskujesz, lecz jeśli chcesz wyznania, powiem ci, wyznam, tak jest, innego kocham, wielkiego męża...
Wtem zamilkła, oczy łzawe spuszczając.
— Dokończ — rzekłem.
— Kocham tego, z którym żaden się człowiek równać nie może.
Stanąłem jak piorunem rażony, łatwo się było domyśleć, Kajusie drogi. Któż to inny być może, jeśli nie Cezar, jeśli nie ta poczwara, Neron... Spuściłem głowę i badać ją przestałem.