Strona:PL Rzym za Nerona (Kraszewski).djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

Była tak bezwstydnie spokojną mówiąc to, tak dziwnie i cynicznie patrzała mi w oczy, iż mnie obrzydzenie porwało.
Widząc, jak cierpię, zdawała się litować nade mną. — Juljuszu kochany — rzekła — gdybyś ty poznał tego, którego umiłowałam, kochałbyś go jak ja! jak ja, wszystkobyś mu poświęcił.
Zerwałem się oburzony. — Nie mów więcej — zawołałem — słuchać nie chcę, aby się nie rumienić za ciebie.
— A i czemuż ci wszystkiego powiedzieć i wyznać nie mogę — odparła powoli — ale nie, godzina nie wybiła, tajemnica pozostać musi pomiędzy mną a tobą. Dowiesz się jej kiedyś, wytłumaczysz mnie, uniewinnisz.
Milczałem. Zwróciła rozmowę na inne przedmioty:
— Co robisz? czem się zajmujesz? — spytała.
— Staram się o tobie i miłości mojej zapomnieć, odpowiedziałem — a że była silną, muszę też na nią gwałtownych lekarstw używać. Nie pytaj mnie o życie moje, próżnuję, zabawiam się, głupieję.
— Złą obraliście sobie drogę do wytrzeźwienia się z tej namiętności, którą nie wiem jak obudzić w was mogłam — powiedziała pocichu. — Sądziłam, że z gorączki leczyć się należy nie winem, co ją powiększa, ale wodą, co ją gasi, więc z szałów podobnych nie rozrywkami ale chłodną rozwagą. Wyście tak dawniej zdrowo sądzili o tem społeczeństwie zepsutem, a dziś jużeście się w nie wcielili! Czemu w nauce i myśleniu nie szukacie otrzeźwienia?
— Nauka czczą jest — rzekłem.
— Nie każda — odpowiedziała.