Patrzyłem na nią w ciągu rozmowy i podziwiałem; ta kobieta, która przyznała się przed chwilą, iż ją trawi miłość ku mężowi, jakiemu żaden w świecie człowiek nie zrównał, tak była spokojną, tak chłodną, jakby się wszelkiej namiętności pozbyła.
W jej rysach znalazłem także zmianę: schudła i zbladła, ale mi się zdała piękniejszą niż kiedykolwiek, a twarz jej promieniała, jak oblicze Apollina, którego w słońcu malują.
Ażeby od niej oczy oderwać, spojrzałem po ścianach; uderzyła mnie dotąd niedostrzeżona zmiana w domu. Mąż Sabiny był miłośnikiem malarstwa; nie dosyć, że bardzo biegłym mistrzom powierzył był przyozdobienie ulubionego swego domu na Palatynie, ale z Grecji sprowadzał obrazy, które w ściany powprawiano. Pamiętałem dobrze ich przedmioty, zdziwiłem się więc niepomału, widząc, że ta celna domu ozdoba zniknęła.
Postrzegłszy, żem na to zwrócił uwagę, Sabina zarumieniła się.
— Cóż to jest? — zapytałem — nie widzę waszych obrazów, ani Ledy greckiej, ani Psychy i Amora, ani Tezeusza i Andromedy, ani innych, cóż się z niemi stało? Gdzież ów sławny Satyr wasz i Bachantka?
— Nie mogłam na nie patrzeć — odpowiedziała mi niecierpliwie — widzisz, że są zastąpione innemi.
W istocie, na miejscu ich spostrzegłem bardzo mierne, a raczej liche i pośpieszne roboty; winobranie, Orfeusza, grającego na lirze i dzikiemi otoczonego zwierzęty, scenę jakąś pasterską, na której wyobrażony był
Strona:PL Rzym za Nerona (Kraszewski).djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.