Strona:PL Rzym za Nerona (Kraszewski).djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

młodzieniec niosący owieczkę na ramionach. Wszystko to razem nie warte było jednego Satyra i Bachantki.
— Szkoda — rzekłem — były to malowania Tymanta i innych sławnych mistrzów, piękne i drogo opłacone, warto je było oszczędzić.
Nic mi na to nie odpowiedziała.
Patrzałem długo na owego pasterza niosącego owieczkę; dziwnym mi się wydawał.
— Cóż to jest? — spytałem — ja tego nie rozumiem.
— Nie wiem dobrze — rzekła — malarz wyobraził zapewne obyczaje prostoty pełne wieśniaków.
Dawny ołtarz także, stojący przy impluvium[1], zmieniony został na jakiś nowy, na którym wyryte były gałęzie palmowe i ryby; uderzyło mnie to równie.
— Wszystko więc u siebie zmieniacie — rzekłem — bo i to widzę jest nowe...
— Tak! — odpowiedziała mi krótko.
W ramach nad drzwiami była, pamiętam, bardzo wdzięczna Hebe z Jowiszem; teraz znalazłem na jej miejscu wyobrażoną ucztę jakąś, złożoną z kilku osób siedzących za stołem i dzielących się chlebem.
— Żeście też lepszego nie wybrali artysty — rzekłem, wpatrując się — lub któryby zrozumialsze rzeczy malował; żaden Grek ani Rzymianin nie odgadnie, co na nich wyrazić chciano. Wszak ci to nie uczta bogów?

Milczała, odwracając głowę. Postrzegłem dopiero, że i stare penaty poznikały.

  1. Zagłębienie, gdzie spływała woda z compluvium.