o chrześcjaństwo i wydaną przez którąś ze swych niewolnic. Lada chwila więc mimo wysokiego jej rodu przyjść może oskarżenie, niewola, kara, której srogości za czasów Nerona nikt zmierzyć nie potrafi. Jego dzikość jak pobłażanie nigdy się przewidzieć nie mogą. Niewidzieliżeśmy go plującemu w oczy mu prawie cynikowi[1] Izydorowi przebaczającego obelgę, a karzącego ludzi, co mu nigdy nic nie uczynili złego, jak Torkwatus Silanus, który pokrewieństwo swe z Augustem życiem musiał opłacić.
Poszłyśmy z Rutą do domu, a od tej pory niema dnia, żebym przez Pomponji winnicę lub inne jakie wnijście w naszych kryptach nie bywała. Tu nam jest najlepiej, tuśmy sami, i oko donosiciela nie wyszpieguje łez i modlitwy.
Otóż nasze cubicula[2], nasze biesiadne sale, nasze rozkoszne uczty... I my jak owi Grecy stawiamy obok kościotrupy, lecz nie na to, aby nam carpe diem[3] powiadały w tem rozumieniu co uczniom Arystypa, lecz, aby znikomość życia przypominały co chwila.
Żegnaj mi, mistrzu mój! Gdybyś był duszy mej nie przygotował nauką swą do przyjęcia światła, nigdyby się ona dlań nie otwarła. — Szczęście moje tobie jestem winna...
Strona:PL Rzym za Nerona (Kraszewski).djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.