Strona:PL Rzym za Nerona (Kraszewski).djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

przytułku kędyś nad Drogą Apijską... Tędy płynęły jeszcze ciągle tłumy z Rzymu pożarem wygnane, od Palatynu, Góry Celjusza, Eskwilinu, z tych miasta części, które już płomienie objęły.
Płaczące i zawodzące kobiety z głowami spuszczonemi w ziemię, niekiedy z krzykiem rozpaczy odwracające się ku zgliszczom, jakby żegnały swe domy i bogi, mężczyźni uginający się pod ciężarem uratowanych sprzętów droższych, wielbłądy wylękłe i rozbijające ciżbę, stada rozhukanych wołów i powyrywanych koni napełniały drogę. Nie byli to już prawie ludzie ci, co szli tędy, ale jakaś dzicz o zachowanie życia rozbijająca się, wściekła, wojująca naoślep.
Wśród zgiełku jeden tylko, jak cała ta tragedja dziwny uderzył mnie obraz.
Na murze nad samą drogą siedział ze spuszczonemi nogami obnażonemi niewolnik grecki, cynik... Z ruin płonących gdzieś wyrwał znać zwitek pergaminowy, jakieś dzieło filozofa, a że mu dobrze ognie przyświecały, usiadł je czytać spokojnie.
Łysa jego głowa spuszczona była nad kartą rozwitą, i tak był zatopiony w rękopisie, iż straszliwej wrzawy pod stopami swemi nie czuł i nie widział. Niekiedy objuczone konie trącały o jego zwieszone nogi, uchylał je, lecz oczów nawet nie podniósł znad karty. Stanąłem przed nim z uwielbieniem... W nędznej odzieży, wychudły, opalony, z poprzedzieranymi uszami, ze znakami niewoli na namulonej szyi, obdarty... był wśród tej klęski szczęśliwym... zapomniał o niej i o sobie.
Pozazdrościłem mu prawie...