— Moritura te salutat![1] — rzekła, uśmiechając się i podając mi rękę...
— Czemuż — poczęła po chwili — zamiast pożegnania z tobą, nie mogę ci powiedzieć — do widzenia tylko. Jakżebym była szczęśliwą... gdybym cię choć śmiercią moją nawrócić mogła!
— Sabino — odpowiedziałem — daleko pewniej życie mnie twoje, słowa i nauki nawrócą. Wiesz, jak ten świat rzymski ze swem zepsuciem jest dla mnie ohydnym, jak nigdy nie mógł zaspokoić pragnień moich, jakem się zawsze spodziewał, przeczuwał inne prawa, obyczaje i życie. Czemużbym prawdy nie miał przyjąć z ust twoich?
Spuściła oczy.
— Ja dla ciebie złąbym była nauczycielką — odrzekła powoli — nie czuję z[2] sobie siły po temu, ale wyszukać ci potrafię kogoś, co mnie zastąpi... Nie ufam sobie.
— Nikt jednak w świecie skuteczniej nad ciebie nie mógłby przemówić do mnie, Sabino droga — mówiłem — ty wiesz, jak ciebie kocham.
— Nie mów mi tego, o czem wiedzieć nie powinnam — przerwała mi. — Wiem, że kochałeś mnie taką miłością, jakiej świat wasz ciebie nauczył; nasza całkiem jest inną. I ja, Juljuszu, kochałam ciebie i kocham, bo naszem prawem jest miłość, ale my wszystkich zarówno kochać obowiązani jesteśmy...
Na te słowa oburzające porwałem się prawie gniewny. Sabina kazała mi usiąść i mówiła dalej spokojnie.
— Ty mnie zrozumieć nie możesz i tłumaczysz