Strona:PL Rzym za Nerona (Kraszewski).djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

łuna palącego się Rzymu, zapach zgorzelizny aż tu nas dolatywał, niekiedy szum jakby zmięszanych głosów i syczenie płomieni... Chmura czarna wisiała nad Rzymem i długiemi pasy wyciągała się ku górom...
Wstała z siedzenia i patrzała znowu długo, jakby się modliła pocichu.
— Płonie Rzym — zawołała, podnosząc rękę — oczyszcza się ogniem nieprawości morze... a na ostygłych zgliszczach gotują dla nas stosy i krzyże... a poza niemi już świta nowego dnia jutrzenka... My nie dożyjemy tego wielkiego dnia triumfu, ale będziemy sługami, co przyszłą ucztę zgotują... A do biesiady nie dziewięciu gości, ale wszystkie społem zasiądą narody, ludy i stany, niewolnicy i królowie... jako bracia rodzeni... I będzie jeden Bóg, jeden lud, jedna wiara, rodzina jedna... jak jedno jest słońce prawdy — Chrystus...
Lecz nierychło dzień przyjdzie wielki, nieprędko słowo stanie się czynem... Narody uznają Chrystusa i przyjmą naukę jego a naśladować go nie zechcą; przetrwa życie pogańskie, obyczaj zostanie stary... wyrazami nowemi dawny człowiek okrywać się będzie... Juljuszu, Juljuszu — dodała... — ile wieków potrzeba, aby słowo czynem się stało?
Powtarzam ci, jak umiem, jej wyrazy, nie dobrze może zrozumiane, więc i nie oddane wiernie. Byłem wzruszony i przejęty. Noc się zbliżała, należało mi odjechać, począłem ją jeszcze prosić i zaklinać, aby starała się ocalić.
— Nic nie uczynię — odpowiedziała — aby się narazić na niebezpieczeństwo, ale nie pocznę też nic, by się