nikogo nie dotknął, prócz kilku pochwyconych przy nieostrożnem wyjściu.
Spokojni prawie zdążyliśmy ku putealowi Sabiny ogrodu, gdy wychodząc z krypty, postrzegłem jej dom w oddaleniu otoczony strażą, zajęty przez ludzi obcych, z pochodniami przebiegających perystyl i cubicula, jak gdyby kogo szukali. Ujrzawszy to, zaklinać ją zacząłem, aby uciekała lub do krypty powracała, ale mnie odtrąciła zlekka i rzekła spokojnie.
— Oddałam ci w opiekę Paulusa mojego, jedyne dziecią[1], cały mój skarb na ziemi, ty żyć powinieneś dla niego, ja czuję, że godzina moja wybiła. Wielokroć ominęło mnie męczeństwo, dziś gotowa jestem na nie.
— Jeżeli go pragniesz — rzekłem — nie powstrzymujże mnie, dozwól mi iść z sobą, wstydu sobie ani chrześcijanom nie zrobię, choć neofita...
Sabina ze złożonemi rękami uklękła przede mną.
— Na jedynego wielkiego Boga — zawołała — zaklinam cię, Juljuszu, tyś opiekunem dziecięcia mojego, uciekaj.
— Tyś jego matką — odpowiedziałem — żaden opiekun nie zastąpi mu ciebie, dozwól mi iść, lub uciekajmy razem...
— Ale dokądże uciekniemy — zapytała — jestże na ziemi miejsce, gdzieby się od miecza Cezara rzymskiego skryć można? Nie hołdująż mu wszystkie ludy i ziemie wszelkie? Zważ, że jeśli dom mój naszli, ja już jestem oskarżoną, winną, potępioną, już wiedzą, żem chrześcijanką, pocóż mam oddalać triumfu mojego godzinę? — Juljuszu, jam już skazana, a o tobie nie wie nikt, dla-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – dziecię.