do wspólnych grobów chrześcijan... Gdy krew lać się poczęła, tłum, który wrzał i urągał, zamilkł; mimo gróźb, zakazów i bicia, rzuciło się wielu, chusty maczając w strumieniu czarnym, który się rozlewał po piasku. Oprawcy nielitościwie smagali sznurami i kijami, ale nic nie pomagało. Wśród tego zamięszania i wrzawy promień słońca zagasł, czarne nadciągnęły chmury, wicher zerwał się silny, szum jego stłumił powstające krzyki.
Osłupiały patrzałem, gdy nagle cisza się stała wielka znowu, i z tłumu wystąpił człowiek jakiś, wołając:
— Chrześcijanin jestem!...
I cisnął się w ręce katom, jakby domagając się śmierci.
Wśród oprawców i ludu zamięszanie powstało, postrach jakiś ogarniał wszystkich, rozstępowali się, uciekali od niego, nikt ująć go nie śmiał, nikt się dotknąć nie ważył. Człowiek ten kląkł na piasku przy trupach i modlił się spokojnie. Jeden z katów oparty na mieczu patrzał nań długo, zachwiał się, padło mu z rąk żelazo, załamał dłonie, zadrżał i upadł przy nim na kolana...
Za tymi dwoma nawróconymi z pośrodka tłumu zaczęli z płaczem i jękami cisnąć się i inni... reszta patrzyła osłupiała...
Trwoga przejmowała widocznie wszystkich, niektórzy uciekać zaczęli, inni zadumani odchodzić, zwracając oczy ku niepojętemu widowisku. Dokoła mnie urywane słowa przestrachu i zdziwienia przelatywały, matki zabierały dzieci, mężowie odciągali żony, ciżba wracała do miasta...
Strona:PL Rzym za Nerona (Kraszewski).djvu/259
Ta strona została uwierzytelniona.