Strona:PL Sacher-Masoch - Wenus w futrze.pdf/111

Ta strona została uwierzytelniona.

I znowu drżę ze wstydu i gorączki. Murzynka oddała mój list, i mogę oczekiwać wyroku śmierci z ust bezlitosnej okrutnej kobiety.
Lecz to ona powinna mnie zabić, sam nie odważę się na to, a przecież już dłużej żyć niechcę.
Kiedy błądzę około domu, ona stoi na galeryi, oparta o balustradę; jej oblicze z zielonemi błyszczącemi oczyma oświecone pełnem światłem słonecznem.
— Ty żyjesz jeszcze? — pyta, nie poruszając się wcale. Stoję w milczeniu, ze spuszczoną na piersi głową.
— Oddaj mi mój rewolwer, — mówi dalej, — tobie i tak na nic się nie przyda. Nie masz nigdy odwagi do odebrania sobie życia.
— Nie mam — odparłem, trzęsąc się z zimna.
Zmierzyła mnie dumnem, szyderczem spojrzeniem.
— Zgubiłeś go zapewne w Arno? — Wzruszyła lekceważąco ramionami,
— Niech i tak będzie. Tylko dlaczego nie poszedłeś sobie?
Mruczałem coś, czego ani ona, ani ja sam rozumieć nie mogłem.
— O! ty nie masz pieniędzy, — zawołała, — tak! — i rzuciła mi z niewypowiedzianie pogardliwym ruchem swą kieskę.
Nie podniosłem jej.
Milczeliśmy oboje na dłuższą chwilę.
— Nie chcesz więc odejść?
— Nie mogę...


∗                    ∗

Wanda urządza sobie przejażdżki po parku, jest w teatrze, oczywiście bezemnie, przyjmuje gości. Murzynka jej usługuje. Nikt nie pyta się o mnie. Błądzę ustawicznie około ogrodu, jak zwierzę, które straciło swego pana.
Leżąc w cieniu krzewów, widzę parę wróbli, które walczą o ziarnko nasienia.
W tem szeleści kobieca szata.
Zbliża się Wanda. Ubrana w ciemną jedwabną suknię, zapiętą skromnie aż po samą szyję. Obok niej idzie Grek. Prowadzą bardzo ożywioną rozmowę, lecz ja nie mogę zrozumieć ani słowa. Teraz on wywija swym batem w powietrzu i tupie nogą tąk silnie, że aż żwir rozpryskuje się w oko. Wanda wzdryga się.