Strona:PL Sacher-Masoch - Wenus w futrze.pdf/21

Ta strona została uwierzytelniona.

wdówka o mnie? W tej chwili wybuchnęła śmiechem. Niezawodnie śmieje się — ze mnie.


∗                    ∗

Pełna tarcza księżyca wytacza się nad szczyty gór i wierzchołki jodeł, okalających park. Mgła leciuchna wtłacza się w wąwozy i zagłębia okolicy, a ponad niemi ścieli się srebrna poświata, hen, jak okiem sięgnąć. Cisza, i tylko strumyki spadają z łoskotem po skałach.
Nie wysiedzę w pokoju. Ubieram się nanowo. Coś mnie woła, coś ciągnie do parku, na polankę, do niej, do mojej bogini, kochanki zaklętej i czarownej.
Noc jest chłodna. Odczuwam do pewnego stopnia dreszcz. Powietrze, przesycone wonią kwiatów i żywicy, aż za ciężkie jest do oddychania.
Co za uroczystość, jak dziwna i piękna muzyka wokoło! Gwiazdy błyszczą z rzadka na pogodnym błękicie. Polana wydaje mi się gładką, jakby pokryta taflą lodu, a ponad nią wznosi się posąg mojej bogini.
Przystępuję bliżej i — oczom wierzyć nie mogę. Z ramion posągu opada aż do stóp ciężkie bogate futro... Ogarnia mię lęk i, — uciekam...
Zaledwie postąpiłem kilkanaście kroków, spostrzegłem, że zmyliłem drogę, wchodząc w aleję, która prowadzi w głąb wąwozu. Zawróciłem z powrotem, i nagle oczom moim przedstawił się wspaniały widok.
Na kamiennej ławce siedzi kobieta, cała w bieli, tylko na ramiona zarzuciła... futro. I znowu zdaje mi się, że to bóstwo zstąpiło z kamiennego głazu, gdy wtem zauważam, że to istota żywa, tętniąca pełnią życia. Usta jej drgają, jak dwa różane listki, — a z oczu promienieją dwa zielone płomyki...
Ona się śmieje...
A śmiech ten jaki dziwny i nienaturalny. Czuję w piersi brak tchu, — uciekam szybko, by co kilka kroków przystanąć i zaczerpnąć powietrza, a ten szatański śmiech ściga mnie przez ocienione aleje i polanki, zalane światłem księżyca. Uciekam na oślep i wpadam w jakąś gęstwinę. Kilka zimnych kropel rosy spadło mi na twarz, jak perły. Nie mogłem się ruszyć dalej. Stojąc tak, zacząłem mówić sam do siebie.