Strona:PL Sacher-Masoch - Wenus w futrze.pdf/22

Ta strona została uwierzytelniona.

Człowiek jest dla siebie albo za bardzo grzeczny, albo za grubijański.
Osieł!
Słowo to wywiera znakomity wpływ, który mnie otrzeźwia.
Odzyskuję na chwilę równowagę umysłu i z pewnem zadowoleniem powtarzam:
Osieł!
Patrzę na świat znowu trzeźwo i rozsądnie. Rozpoznaję w pobliżu wodotrysk, dalej aleję grabową i willę. Zmierzam ku niej, oglądając się raz jeszcze w kierunku posągu i tej białej postaci na kamiennej ławce. Za chwilę jestem w swoim pokoju, kładę się do łóżka i myślę:
— No, czem ja jestem właściwie: dyletantem, czy osłem?
Ranek był posępny, mglisty i wietrzny. Mimo to udałem się do swojej altany. Czytam „Odysseję“ — o przecudnej Hexe, która swoich wielbicieli zmieniała w potwory. Wcale wartościowy przykład starożytnej miłości.
Wiatr porusza liśćmi i trawą naokół, przewraca mi kartki w książce. Na balkonie również jakiś szmer. Podnoszę wzrok... Ona! w białej sukni, Wenus bez futra, a więc nie Wenus, tym razem urocza żyjąca wdówka i piękna, a mimo to Wenus!
W porannym wolnym kostyumie, wygląda istotnie, jak posąg, i patrzy ku mnie. Jest wzrostu średniego, o pięknej główce, jak na portretach francuskich z epoki markizów. Postać w liniach łagodnych, skończenie artystycznych, posągowych... Wenus!... Ależ bynajmniej... Płeć o aksamitnej i zarazem marmurowej bieli. Znać, zda się, poszczególne zarysy żył na szyi i ramionach, okrytych w lekki ażurowy szlafroczek. Włosy bujne i... rude... tak, z pewnością, nie blond lub złote, lecz rude, ocieniają jej śliczną twarzyczkę i nadają cechę demonizmu. W tej chwili zwróciła ku mnie oczy pełne siły i wyrazu — oczy prawie zielone, jak tatrzańskie jeziora, i głębokie, bezdenne...
Spostrzega moje zmieszanie, zapomnienie się na chwilę. Jestem nawet mało szarmancki, bo nie podnoszę się z siedzenia i nie odkrywam głowy.
Śmieje się naprawdę dyabelnie.