Strona:PL Sacher-Masoch - Wenus w futrze.pdf/23

Ta strona została uwierzytelniona.

Podnoszę się wreszcie i oddaję jej ukłon. Ona wychyla się z balkonu i jeszcze głośniejszym, prawie dziecięcym wybucha śmiechem.
Zaciąłem się, jak młody żak albo stary osieł, i nie wyrzekłem słowa.
W ten sposób zawiązaliśmy między sobą znajomość.
Zeszła następnie do mojej altany i zapytała o imię, wymieniając równocześnie swoje: Wanda Dunajew.
— Niech się panu zdaje, że przyszła tu... Wenus...
— Łaskawa pani zadziwia mnie odgadywaniem moich tajemnic...
— Nic trudnego... W pańskiej książce znajdowała się podobizna.
— Ach, tak... zapomniałem.
— No, a te uwagi na odwrotnej stronie są bardzo interesujące...
— Naprawdę?
— Wie pan... pragnęłam oddawna poznać porządnego fanatyka, tak sobie, dla urozmaicenia, no i — zdaje mi się, że znalazłam...
— Pani... ja istotnie... — zająknąłem się znowu i zarumieniłem po uszy, jak szesnastoletni podlotek, chociaż już wówczas nie należałem do młodzików.
— Przeląkłeś się pan mnie dzisiejszej nocy...
— Właściwie... ale... może pani będzie łaskawa spocząć.
Usiadła, przypatrując mi się uważnie. Widocznie zauważyła, że wstrząsa mną dziwny lęk, jak przed jakiemś widmem, mimo białego dnia. Sprawiło jej to wielkie zadowolenie, z czem zdradziła się słodkim, ale wyraźnie ironicznym uśmiechem tryumfu.
— Pan uważa miłość — ozwała się po chwili, — a przedewszystkiem kobietę, za coś wrogiego, broni się pan przed nią, ucieka, nie chce pan doznać gwałtownych wstrząśnień i cierpień, które ona ze sobą niesie, a które są bez zaprzeczenia rozkoszą. Wie pan o tem i ucieka. Prawdziwie nowożytne zasady.
— Pani ich przecie nie podziela.
— Nie podzielam ich — przerwała mi żywo, potrząsając głową tak, aż jej się zburzyły bujne, rude włosy, jak czerwone płomyki.