Strona:PL Sacher-Masoch - Wenus w futrze.pdf/99

Ta strona została uwierzytelniona.

Rozmawiają ze sobą wciąż, ale on tak zniża głos, że nie rozumiem słowa. Tak samo szeptem ona mu odpowiada. Co to ma znaczyć? Czy porozumieli się oboje.
Cierpię ogromnie i obawiam się naprawdę, aby mi serce nie pękło.
Teraz ukląkł przed nią, objął ją wpół, wsał się ustami w jej nagą pierś — a ona... ona się śmieje... Znowu ten śmiech, bardzo dobrze... Teraz słyszę wyraźnie jej głos.
— Ach! na pana potrzebny jest koniecznie... bat!
— Kobieto! Bogini! czyż nie masz zupełnie serca, czyż nie umiesz kochać — mówił malarz — nie pojmujesz wcale co znaczy kochać i tęsknić, nie możesz nawet rozumieć jak ja strasznie cierpię? Nie masz więc dla mnie odrobiny litości?
— Nie! — odrzekła dumnie i szyderczo, — ale mam... bat.
Wyciągła go szybko z kieszeni futra i uderzyła nim malarza w twarz. Podniósł się i usunął kilka kroków w tył.
— Może pan teraz dalej malować? — zapytała obojętnie. On nie odpowiedział jej nic, tylko zbliżył się do sztalugi i wziął do ręki pendzel i paletę.
I portret udał się wręcz wspaniale. Przedstawił on piękność i grozę tej kobiety z niezwykłą ścisłością, całym majestatem i potęgą szatanizmu.
Malarz wlał weń ogrom swej miłości i cierpień, uwielbienia i... przekleństwa...


∗                    ∗

Obecnie maluje mnie; jesteśmy sami kilka godzin dziennie. Dziś zwrócił się nagle do mnie i zapytał drżącym głosem:
— Pan kocha tę kobietę?
— Tak...
— Ja również ją kocham. — Oczy zaszły mu łzami. Chwilę milczał i malował dalej.
— W mojej ojczyźnie jest góra w której ona mieszka — mruczał później do siebie. — Jest to z wszelką pewnością dyablica.


∗                    ∗