— Spieszył się z powrotem do domu — odpowiedział Ambroży; chodził aż pod Mandaille po należącą mu się zapłatę.
Rozmowa ta uspokoiła mnie chwilowo — ale następnych dni dręczyłem się znowu dla bardziej jeszcze błahych pobudek. Zdawało mi się koniecznie, że Ambroży Ivoine igra ze mną jak kot z myszą. Miał dziwny sposób postępowania, który wzbudzał we mnie podejrzenie. Umieścił się na wieży, gdzie kazał przenieść kilka starych mebli, umiejętnie i żwawo kierował robotą najemników; ale często znikał tak, że nikt nie umiał powiedzieć, kiedy i gdzie zniknął. Prawdę powiedziawszy, nikogo to tyle nie obchodziło co mnie, a gdym mu zadawał w tej mierze pytania, odpowiedział mi śmiejąc się:
— Oho, chciałbyś pan o umie więcej wiedzieć niż ja sam. Jestem jak ptak przelatujący z miejsca na miejsce. Żyję — aby żyć. Pytaj się pan jaskółki, ile kamieni na wieży przeskoczyła, nim wzbiła się w górę. Tak samo jak ja, zdać sobie z tego sprawy nie może, a mimo to ma swoje zamiary, tak jak ja mam moje. Ona myśli nad prędkiem uchwyceniem muszki, a ja nad tem, aby jej tylko nie połknąć.
Tak więc wszystkie odpowiedzi żartobliwe tego filuta stosowałem do siebie, a nie mogąc dociec prawdy, czułem się nieszczęśliwym. Nie raz już byłem bliskim powiedzenia mu: Nie grajmy w ciuciubabkę, wolimy porozumieć się, w jakiby sposób oddać dziecko matce. Zanieś jej tę rozkoszną nowinę. Ta tajemnica cięży mi; oddaj mi tę przysługę i uwolnij mię od tego ciężaru. — Fałszywy wstyd powstrzymywał mnie. Pochlebiało mojej próżności, że pokierowałem tą całą sprawą tak dobrze, zwłaszcza że na wstępie