powinienem był postąpić — ale niewytłumaczone uczucie gniewu i niechęci wstrzymało mnie.
Nie był żem głupcem, gdym wierzył w cnotę kobiety, która umie tak zręcznie ukrywać i zadawalniać swoje uczucia? Zkąd mi się wzięła ta myśl romantyczna, że ona była tylko ofiarą godną szacunku i litości? co mi zaćmiło oczy gdym oskarżał mego pana o szaleństwo i niesprawiedliwość? Po poniesionej karze i groźbie przymusowego rozłączenia z Rogerem, byłażby tyle bezczelną by się widywać z Salcédem i oszukiwać męża? Tak, pan Flamarande miał słuszność, byłem tylko narzędziem sprawiedliwej kary! Czegóż miałbym żałować i za co prosić przebaczenia? Nie, zaiste! Byłem w jej ręku igraszką, omal nie uległem sile jej uroku, i poszedłem w usługi kłamstwa i występku. Ale nie, wszystko skończone: Pogardzam nią i nienawidzę jej.
Po dwugodzinnej wewnętrznej walce i niewypowiedzianych cierpieniach poszedłem szukać Salcéda. Udałem się do jego hotelu, na przedmieście Saint-Honoré. Wiedziałem, że wynajęty był jakiemuś niemieckiemu bankierowi, ale sądziłem, że markiz zostawił sobie kilka pokojów. Dowiadywałem się napróżno. Nie zachował dla siebie ani jednego pokoju i od trzech lat nic o nim nie wiedziano. Poszedłem dopytywać się bardzo ostrożnie w domu pani de Montesparre. Znałem się doskonale z jej pokojową Zuzanną i wiedziałem, że jest gadatliwą; niestety, nie była powiernicą swej pani, nie była obeznaną z bieżącemi sprawami, i od trzech lat nie widziała pana Salcéda ani w Paryżu ani na wsi. Opuścił Francję z niezupełnie wygojoną raną, a pani baronowa bardzo była zmartwioną, że go tak długo u siebie zatrzymała. Dochodzenia moje byłyby więc tego dnia nie dopro-