Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/142

Ta strona została skorygowana.

stół. Ukrywała wybornie swoje wzruszenie. Niepodobna było przypuszczać w niej jakichkolwiek uniesień, patrząc na ten spokojny uśmiech, z którym przyjęła mnie mówiąc:
— Czego sobie życzysz, panie Karolu?
— Czy mogę się spodziewać, odrzekłem, że oprócz pani hrabiny nikt więcej mnie nie usłyszy?
— Oczywiście, jeśliś pan drzwi zamknął za sobą.
— Zamknąłem je.
— Bardzo dobrze, mów, mój przyjacielu.
Miała w twarzy wyraz takiej dobroci i zaufania, że postanowiłem przemówić najprzód do jej uczucia, chcąc się przekonać, czy mnie nienawidzi.
— Od niejakiego czasu, rzekłem do niej, uważam, że pani hrabina żywi jakąś niechęć do mnie.
— Niechęć? Bynajmniej.
— Jeśli jestem pani wstrętnym, natychmiast opuszczę moją służbę.
— Nie miałbyś pan słuszności. Hrabia bardzo jest do pana przywiązany i słusznie. Przykroby mi było, gdyby mój mąż pozbawiony był jego starań. Nie znalazłby prędko człowieka tak inteligentnego i przychylnego.
— Więc tylko dlatego że jestem przywiązany do mojego pana cierpi mnie pani hrabina w swoim domu?
— Cierpi? Ależ przeciwnie Karolu, mam dla pana wiele życzliwości.
— To być nie może! zawołałem! Pani hrabina nie myśli tego co mówi!
— Nie rozumiem, odpowiedziała, patrząc na mnie jakby myślała, żem postradał zmysły — zkąd przyszła panu ta myśl?
— Z wielu spostrzeżeń, pooczynionych przeszłej wiosny w Sévines.