Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/147

Ta strona została skorygowana.
XLIV.

W pierwszych dniach po podpatrzonej przezemnie schadzce i po wyjaśnieniu, o wywołanie którego pokusiłem się, pani hrabina przy każdem spotkaniu okazywała mi wiele życzliwości i wypytywała się troskliwie o moje zdrowie, podupadające w istocie z dnia na dzień. Spodziewałem się, że zaniepokoję ją trochę surowym wyrazem twarzy, ale jak tylko spostrzegła, że przyjmuję niechętnie jej grzeczność uprzedzającą, przybrała znowu zwykłą minę obojętnej wyższości i nienaruszonego spokoju.
Upłynęły tak trzy lata. Śledziłem hrabinę nieustannie — ona nie raczyła nawet zauważać tego i postępowaniem swojem krzyżowała wszelkie moje plany. Prawda, że tylko w czasie zimowego pobytu w Paryżu potrzebowała uzbrajać się do tej walki; lato przepędzała w dobrach swoich Menouville w Normandii, a tam swobodną była — i nikt jej nie strzegł, hrabia bowiem nie lubił tego miejsca i często wyjeżdżał do Paryża, gdzie mu zawsze towarzyszyłem. Po tylu gwałtownych scenach obojętność hrabiego była mi niewytłumaczoną. Zazdrości swej pozbył się zupełnie, i żył w najlepszej zgodzie z żoną. Dowiedziałem się wreszcie przyczyny zobojętnienia tego i spokoju. Co innego poczęło go zajmować. Był to człowiek — któremu jakakolwiek namiętność była prawie konieczną potrzebą życia — czyby tą namiętnością miłość była, czy nienawiść, zazdrość lub gniew. Nawiązał był i jakiś czas utrzymywał stosunek z kobietą zbyt rozgłośnej sławy, jedną z królowych pół świata. W dwuznacznym tym stosunku znalazł zadowolenie. A kosztował on go wiele: garściami wyrzucał pieniądze, byle tylko uczynić zadość wszelkim tej kobiety zachciankom. Byłby się zrujnował do szczętu — ale na szczęście odsadzono go od