wyjrzeć oknem. Ambroży Ivoine kładł klucz do kieszeni tak, jakby zabierał się iść na przechadzkę.
Schowałem czemprędzej głowę w obawie, aby mnie nie zobaczył podniosłszy oczy do góry, a po stukaniu jego sabotów po skale uważałem że się oddalał. Bez wychylenia się mogłem na niego teraz patrzeć wygodnie. Szedł w kierunku Flamarande, ominąwszy na lewo ścieżkę, którą się tu dostałem. Tędy więc był przystęp łatwiejszy.
Czy Ivoine mieszkał tu, czy przychodził tylko przewietrzać pokoje? Kiedym tu wszedł niepostrzeżony przez niego, powinienem wyjść ztąd nie spotkawszy się z nim.
Na jak długo zamknięto mnie? wróciż on dziś jeszcze czy za kilka dni dopiero? Moje położenie mogło się stać bardzo niepokojącem. Na nic by się nie przydało krzyczeć i wołać ratunku na tej pustyni, gdzie nawoływanie pastuchów ani szczekanie psów nie dochodziło do mnie z gór, trzodę widziałem tylko jak ruchome punkciki rozsiane po trawnikach.
Nie trudno jednak po gładkim murze dostać się z piętra na dół, mając sznur albo dość długi koc. W potrzebie mogłem użyć storów od okien. Zresztą, Ambroży przyjdzie pewnie przed wieczorem zamknąć otwarte okno. Uspokoiłem się i myślałem tylko jak skorzystać z czasu, żeby w tym domku odgrzebać ukrytą tajemnicę hrabiny Flamarande, nie tyle co do jej schadzek z synem, bo tego byłem już pewny, ale co do jej stosunku z Salcédem. Spodziewałem się znaleźć tu ten tak dla mnie ważny dowód jej niewierności. Ukrywał on się tu albo nigdzie, ten dowód stanowiący dla mnie zakład przyszłego szczęścia Rogera. Trzeba go więc znaleźć i przeszukać na wskroś ten zakątek.
Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/159
Ta strona została skorygowana.