Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/160

Ta strona została skorygowana.

Nie wiedziałem jeszcze, że tak właśnie nazywało się to mieszkanie, należące niegdyś do starego zamczyska.
Wyszedłem na górne piętro, gdzie był jeszcze jeden pokój nad schodami pokrytemi zwykłą rogóżką. Drzwi nie były na klucz zamknięte. Był to rodzaj najskromniejszego gabinetu: duży stół z białego drzewa, dębowe biórko, fotel skórzany i wysokie krzesło stało na boku. Wzdłuż muru pułki obciążone książkami i zielnikami; to pachło Salcédem. Była tam cała górska roślinność. Stały także pudła z owadami i różne próbki mineralogiczne. Prawdziwy gabinet naturalisty. Te umiejętności były całkiem obce pani Rolandzie.
Byłem więc u pana markiza Salcéde.
Wyszedłem jeszcze wyżej ale zobaczyłem tylko pełno minerałów na strychu, łodygi dzikich roślin zasuszone z dojrzałemi ziarnkami, skrzynki, walizy, broń i obuwie do polowania. Żadnego adresu na walizach, żadnego znajomego mi pudła, najmniejszego znaku zdradzającego obecność kobiety.
Zszedłem do gabinetu. Nigdzie nie widziałem łóżka, znalazłem je wreszcie za ruchomą ramą bibljoteki tworzącą rodzaj alkowy w framudze ściany. To dość wykwintne łoże zdradzało resztę nawyczek człowieka wielkiego świata. Ambroży na niem nie sypiał.
W salonie wynalazłem również alkowę za podobną ramą, z łożem jeszcze wyszukańszem, z poduszką i materacami z ciężkiego białego jedwabiu, prześcieradło i poduszka obszyte koronkami, a kołdra puchem podwatowana. To było łóżko elegantki; ale ani wstążki, ani szmatki, ani jednej zapomnianej szpilki. Wróciłem do pokoju Salcéda i całą uwagę zwróciłem na duży biały stół: przed fotelem leżała otwarta książka; przed wysokiem krzesełkiem kajecik do połowy zapi-