piękności idei, dla której je znosimy. Nie jestem nikczemnikiem, a jeźli tyle wycierpiałem, to dla tego tylko, żem był z siebie niezadowolony. Od czasu kiedy staram się o zadość uczynienie, czuję powracającą dumę i tego rodzaju radość, którą daje osiągnięcie godnego siebie celu.
„Ona Ci powie, z jakiem uczuciem szczęścia uściskała wyratowanego syna. Ale Ci nie opowie, z jaką odwagą sama jedna o tej jeszcze ostrej u nas porze, przebywała nasze głębokie śniegi i przepaście aby pospieszyć do swego chorego dziecięcia. Nie mogłem nic wymyśleć, aby ułatwić jej tę podróż; nie chciałem nawet na godzinę odstąpić chorego. Ambroży też nie wiedział chwili jej przybycia. Czekał na nią całą noc koło Montesparre, nie pokazując się we wsi gdzie go wszyscy znają. Ukryty z małym swoim wózkiem w wyłomie, czatował na nią i zabrał biedną podróżnicę. Nieszczęśliwy muł, jedyny jakiego mógł potajemnie dostać, ledwie nie zginął z zimna i głodu. Nie mógł iść, a ona, ona krokiem szybkim i pewnym szła ścieżkami po nad przepaście. Ambroży bardzo był niespokojny straciwszy ją z oczu, gdy dojechał nareszcie, była już przy łożu swego dziecięcia. Biedna kobieta! Nie mogła się powstrzymać aby go nie okryć pocałunkami i łzami nazywając go swoim synem, a on uśmiechnął się do niej i okraszony bladym rumieńcem wyszeptał ledwo dosłyszanym głosem: Moja matka, moja własna matka!“
„Szczęściem byliśmy sami na wieży. Bezpieczne miała schronienie przez kilka dni i nocy w urządzonej przezemnie wieżyczce, gdzie chroniła się jak tylko Michelin’y przychodzili odwiedzać małego. Poczciwi ludziska niczego się nie domyślali a ona mogła równie niepostrzeżona odjechać jak przyjechała w nocy. Tym razem Ambroży dobrze się sprawił, bo odwiózł ją do Saint-Sernin, zkąd odjechała porannym dyliżan-
Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/163
Ta strona została skorygowana.