— Zapewne, odpowiedziała, że tak być musi; ale nie powinnam go była o to pytać i nie śmiałabym nawet przemocą wdzierać się w jego tajemnicę. Cóż było nareszcie powiedzieć, chcąc mu dać poznać, że należy do towarzystwa, które zapoznaje, że ma rodzinę, ojca, bez którego zezwolenia nie może wchodzić w związki małżeńskie! Czy chce, czy nie chce, pan Flamarande jest jego ojcem, i nie wiem, czy moje, twoje Karolu, albo pana Salcéde sumienie przyklasnęłoby temu zamęzciu. Gdyby memu mężowi przyszła fantazja uznać nareszcie Gastona za swego syna, nie zezwoliłby nigdy na podobny związek, gdyby nawet był już dokonany. Starał by się go bądź co bądź unieważnić.
Te zwierzenia pani Flamarande zrodziły w mojej głowie myśli jak mi się zdawało wyborne. Widziałem ją prawie zdecydowaną na adoptowanie Gastona przez Salcéde’a i utajenie przed nim jego praw do majątku i imienia Flamarande. Uczucie macierzyńskie wahało się w niej jeszcze i chwytało się jeszcze ułudnej myśli spodziewanego przebaczenia męża.
Nadzieje jej i obawy uważałem za równie płonne. Pan Flamarande nigdy nie odmieni swego postanowienia, a moje przekonanie sprzeciwiało się wszelkim z mojej strony naleganiom. Pani Flamarande do niczego się nie przyznawała ukrywając swoją tajemnicę, i wszystko złożyło się dobrze. Roger zostawał na zawsze jedynakiem, co było jedynym celem mojego działania w sprawach tej rodziny.
Ale dawszy się raz poznać swemu starszemu synowi pani Flamarande sprowadziłaby straszliwe następstwa. Czyż podobną jest rzeczą, żeby Gaston wziął ją za wieśniaczkę, kiedy strój ten nie odpowiadał wcale całemu jej ułożeniu i piękności? Wprawdzie mówiła mi, że jak syn jej zaczął dorastać i pojmować życie, nic nigdy nie chciał wiedzieć o sobie.