dynu. Ile razy tylko przesyłałem roczne pensje dla niego, zawsze dla ostrożności przechodziły przez wiele rąk, nim doszły rąk jego. Nie mówiłem hrabinie nic o tej darowiźnie, którą bez jej wiedzy i zezwolenia zrobiono na korzyść jej syna. Nie miałem zamiaru przyznać się, że ten projekt wyszedł odemnie — naraziłoby mnie to może na naganę, a tak za nic nie byłem odpowiedzialny.
O dziewiątej wieczorem zawołano mnie do pani, gdzie zastałem już panią baronowę, pana Salcéde i Helenę Hurst.
Wieża od czasu zamieszkania jej przez Esperance była przyzwoicie i czysto urządzona. Ambroży mieszkając przy Esperancie czuwał nad wewnętrznym porządkiem; Michelin nie uważał za stosowne, żeby chłopiec mieszkał razem z jego córkami. Pan Salcéde postarał się o zdrowe i wesołe umieszczenie dla swego wychowanka a od czasu choroby Gastona, pielęgnowanego przez matkę, urządził dla niej jeszcze jeden pokój. Powiedział Michelin’om, że nie ma gdzie w „zakątku“ umieścić tyle mebli, musi więc tu je złożyć. Pani zajęła więc znowu znajomy już sobie pokój a pani Montesparre mieszkała w pokoju Gastona o jedno piętro wyżej.
Pani wstała, podeszła ku nam, uścisnęła nasze ręce w milczeniu i kazała zamknąć drzwi na klucz. Czekaliśmy na pana Salcéde, póki nie skończy coś pisać. Przypatrywałem mu się ciekawie. Zdobił go ten sam strój wieśniaczy; zawsze piękny jak wtedy, kiedym go widział śpiącym w „zakątku“ a pani także nic się nie zmieniła: ona miała trzydzieście ośm lat, on czterdzieści trzy. Pani Montesparre utyła troszeczkę, ale gustownie ubrana wyglądała na trzydziestoletnią kobietę. Była to zawsze miła i bardzo ładna