ciła się mego ramienia. Doświadczyłem również dziwnego uczucia, ale więcej ze zdziwienia, niżeli z bojaźni. Nietylko sam ksiądz czuwał przy trumnie.
Niedaleko od niego zobaczyłem młodego wieśniaka, klęczącego na grobie owego pasterza z legendy, pogrążonego w zadumie czy boleści.
— Czy to on? zapytałem cicho baronowej, gdyśmy już stanęli na progu kaplicy.
— Kto taki? zapytała zniżonym głosem.
— Gaston. Nie widziałem go już bardzo dawno, nie poznałbym go teraz.
— Widziałam tylko księdza. Zobaczmy więc.
Wróciła się, ale na szelest sukni ukrył się w cieniu. Baronowa wyszła za mną i rzekła:
— To nie Gaston; on jest w „Zakątku.“
— Zakątek ztąd niedaleko, pani baronowo, a szczególnie przez „espelunque.“
— Więc i to pan wiesz? Ale po co i na co przyszedłby tu Gaston modlić się albo rozmyślać?
— Czy pani baronowa zna legendę Gastona pasterza?
— Doskonale; tak jest ściśle związaną z teraźniejszą historją rodziny Flamarandów, że trudno abym o niej nie wiedziała.
— A więc, ten nowy Gaston, który na przekór dawnemu, przeżył swojego rodzonego ojca, przyszedł może powiedzieć albo spytać się zmarłego: „Jestemże twoim synem?“
— W takim razie, Karolu, wiedziałby o wszystkiem. Toby zmieniło całą postać rzeczy, a wszystkie nasze układy poszłyby w niwec. Jakby się o tem dowiedzieć?
Baronowa ścisnęła mnie za rękę. Nieznajomy szedł ku nam. Odsunęliśmy się tak, ażeby widzieć, a nie być widzianymi. Przeszedł, a baronowa przy odbiciu światła z kaplicy poznała go: był to Gaston.
Strona:PL Sand - Flamarande.djvu/234
Ta strona została skorygowana.