dzo mało i najczęściej grał w bilard ze starym przyjacielem domu, który zwykle trzy razy na cztery przegrywał; potem czytywał, dyktował mi parę listów i po objedzie odpoczywał. Tymczasem pani Flamarande jeździła konno i powozem w towarzystwie pani de Montesparre i pięciu do sześciu bliższych przyjaciół, między którymi pan Salcéde pierwsze zajmował miejsce. Mówiono o tem w przedpokojach. Domownicy utrzymywali, że pani de Montesparre wyszczególniała markiza swymi względami i życzono sobie powszechnie, by markiz został następcą nieboszczyka barona, którego nikt nie żałował. Może zbyt młodym był piękny Alfons na męża tej powabnej wdówki, ale za to był tak rozsądny, uczony i łagodny! Synka pani Montesparre, którego wszyscy małym aniołkiem zwali, pan Salcéde zdawał się ubóstwiać. Jakże dobrym byłby dla niego ojcem! Wprawdzie majątek pani nie wyrównywał majątkowi konkurenta, ale cóż to szkodzi jeżeli się kochają!? Tak sądzili wszyscy, oprócz waszego najniższego sługi.
Pan Flamarande zdawał się podzielać to powszechne mniemanie, albo udawał że go podziela. Jednego wieczoru gdym go rozbierał, a pani została w salonie, gdzie właśnie tańczono, zapytał mnie nagle tonem obojętnym:
„Czy skrzętnie zbierasz Karolu uwagi i gadaniny przedpokojowe? obiecałeś mi to przecie. Co mówią o projektowanem małżeństwie między panią domu, a a młodym moim przyjacielem Alfonsem?“ Powtórzyłem mu rozmowy i nadzieje domowników. „A ty, Karolu — dodał — co o tem myślisz?“
„Myślę — odpowiedziałem — że gdyby pan Salcéde miał ten zamiar, pan hrabia wiedziałbyś o nim najpierwszy.“